środa, 22 sierpnia 2018

Co nabrało dla mnie sensu w roku 2018



W życiu zbyt dużo czasu tracimy na analizowaniu. Analizujemy to co zrobiliśmy źle, wizualizujemy to, co mogło się zdarzyć. Pobudzamy w sobie negatywne emocje i uczucia przez co nie zauważamy tego co dzieje się tu i teraz. Skupiamy się na złych rzeczach skutecznie przyćmiewając to co dobre i przyjemne.

Lubimy się kłócić. Nie potrafimy wybaczać. Czepiamy się pierdół, miesiącami wypominamy błędy. A przecież nikt nie jest idealny, idealnym nie da się być. Na siłę próbujemy zmieniać innych, chcemy by ludzie myśleli tak jak my. Nie szanujemy siebie nawzajem.

Nie rozumiemy, że ktoś ma inne poglądy niż nasze własne. Obrażamy, wywyższamy się.

Jesteśmy ślepi, nie potrafimy bezinteresownie pomagać. Człowiek leżący na ziemi to zawsze pijak i brudas.

Krzyczymy zazdrością. Nie umiemy cieszyć się z czyjegoś szczęścia. Zawsze musimy mieć więcej i lepiej.

Nie potrafimy doceniać. Nie potrafimy chwalić. Codzienne błahostki są dla nas zbyt błahe, żeby mówić komuś dobre rzeczy.

Ciągle za czymś gnamy. Wracamy z pracy i myślimy o pracy. Zupełnie zapomnieliśmy jak celebrować małe, fajne chwile.

Nie dbamy o siebie, nie dajemy sobie odpocząć, zresetować się.

A gdyby tak zapomnieć o tym co było? Popełniamy błędy, zawsze będziemy je popełniać. Jesteśmy tylko ludźmi. Jednak błędy spełniają jedną bardzo ważną funkcję. Dają nauczkę. Zmuszają do wyciągania wniosków. Może następnym razem, kiedy po raz kolejny wrócisz wspomnieniami do złych chwil, do popełnionych błędów i porażek, spróbujesz spojrzeć na nie zupełnie inaczej? Pomyśl, że ze wszystkich sił spróbujesz nie popełnić drugi raz tego samego błędu. Nie mów sobie, że już NIGDY tego nie zrobisz, to nierealne i prędzej czy później znowu wprowadzi Cię w poczucie winy. Spróbuj docenić, że wszystkie te sytuacje doprowadziły do tego, że jesteś tu gdzie jesteś i jesteś jaki jesteś. Ciesz się z tego. To co było to przeszłość, być może miało wpływ na teraźniejszość, ale tylko skupiając się na tym co teraz, pracując nad tym i dając z siebie wszystko, jesteś w stanie żyć na 100%. Zapomnij o przeszłości, nie wizualizuj złych rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły. To wysysa dobrą energię.

Może następnym razem zamiast wszczynać kłotnię, weź kilka głębokich oddechów i pomyśl czy ma to większy sens? Czy nie szkoda Ci na to czasu? Życie jest tak krótkie, szkoda marnować je na nerwy i spory. Nie skupiaj się na pierdołach, które Cię denerwują, nie nakręcaj się. To nie jest ważne. Co ciekawe, najczęściej kłócimy się z najbliższymi dla nas ludźmi, a przecież w związku chodzi o coś zupełnie innego. Następnym razem daj spokój nieumytym garom i po prostu usiądźcie razem. Doceń ten czas. Porozmawiajcie o tym co dobrego Was dzisiaj spotkało. I co może Was spotkać. Przytulajcie się dużo i bądźcie dla siebie dobrzy. Bądźcie razem szczęśliwi. Róbcie sobie prezenty. Nie koniecznie materialne. Zabierzcie się na spacer, lody, wycieczkę rowerową. Zapalcie wieczorem świeczki i posiedzcie na balkonie przy dobrej herbacie. Mówcie sobie miłe rzeczy, codziennie przypominajcie, że kochacie. Usmiechajcie się do siebie, patrzcie sobie w oczy, cieszcie się sobą. Na tym polega miłość i tylko taka miłość daje piękne wspomnienia do końca życia. Żyj tu i teraz, korzystaj z życia tu i teraz, jutro może być już za późno.

Może następnym razem, zamiast wkurzać się na swojego rozmówcę z powodu innego zdania, zapytaj go dlaczego tak myśli. Może poznasz ciekawą historię, nowy kawałek tego co Cię otacza, po prostu bardziej poznasz drugiego człowieka? Czy to nie fascynujące? Żyć pośród milionów ludzi, z których każdy może inaczej widzieć to na co oboje patrzycie. Nie wszystko jest czarne i białe. Tym bardziej nie wszystko jest po Twojemu. I to jest świetne.

Może następnym razem wyciągniesz rękę na ulicy do kogoś kto jej potrzebuje? Do kogoś glodnego, do kogoś cierpiącego. Zrób dobry uczynek. Co Ci szkodzi? Być może to nigdy do Ciebie nie wróci, ale pomaganiem można zarazić. Pomaganie jest spoko i daje ogromną satysfakcję. Nie zamykaj oczu, nie udawaj, że nie widzisz. Zainteresuj się co dzieje się wokół Ciebie. Bądź dobry dla ludzi.

Ciesz się z tego, że inni mają dobrze. Ogromna radość płynie z patrzenia na szczęśliwego człowieka. Ja to uwielbiam. Doceniaj ludzi, chwal ich, mów im dobre rzeczy. To takie proste, nie zapominajmy o tym. W tak prosty sposób można umilić komuś cały dzień. Często wystarczy jedno dobre zdanie. Naprawdę.

Doceniaj każdy dzień do ostatniej minuty. Znajduj czas tylko dla siebie. Ćwicz jogę, medytuj, czytaj, oglądaj, rób co chcesz. Dbaj o siebie. Nikt nie zrobi tego za Ciebie. Im szybciej tym mniej strat i mniej do naprawienia. Pij dużo wody, dobrze się odżywiaj. Dbaj o swoje ciało, drugiego nie dostaniesz. Mów sobie dobre rzeczy, doceniaj siebie, uwierz w siebie. Skończ codziennie narzekać, po co to robisz?

Korzystaj z życia. Bądź szczęśliwy.



środa, 15 sierpnia 2018

Rzucanie palenia

10 lat. 73 000 papierosów. 50 000 złotych. Pieniądze zmarnowane podwójnie. Raz, kiedy kupujesz fajki, dwa, kiedy puszczasz kasę z dymem.

Kilka dni temu kupowałam w kiosku fajki i gazetę Lego dla Witka. Zapłaciłam 30 zł. Nastąpiła krótka wymiana zdań ze sprzedawcą.

- droga ta gazeta jakaś.
- Pani kochana, papierosy tyle samo kosztują...

Spaliłam buraka i wyszłam. Było mi okropnie wstyd przed samą sobą, że zabrnęłam w to już tak daleko. Na tyle daleko, żeby niezauważać jak drogie są papierosy. I nie chodzi nawet o to, że przewyższyłam ich wartość nad gazetę dla dziecka, bo zamiast niej kupuję razem z fajkami codziennie wiele innych rzeczy. Chodzi o to, że wydawałam na nie codziennie 14 zł bez mrugnięcia okiem. Było to dla mnie tak naturalne jak mycie zębów czy zjedzenie śniadania po przebudzeniu.

Paliłam już paczkę dziennie, coraz częściej dwie fajki pod rząd, jeśli wiedziałam że długo nie będę mogła zapalić. Jakby dało się napalić na zapas...

14 zł codziennie od długiego czasu, wcześniej niewiele mniej, bo paczka starczała mi na dwa dni. Oczywiście fajki drożeją, zaczynałam palić L&My za jakieś 5.60 zł. Nic nie zmienia faktu, że w przybliżeniu wzbogaciłam biznes tytoniowy o jakieś 50 000 zł.

Mogłabym za to kupić nowe auto, wyjechać na dwa tygodnie zwiedzania Azji, pojechać z Witkiem do Disneylandu. Aż żal dalej wyliczać.

Prób rzucania palenia przeprowadziłam kilkanaście. Ktoś mi kiedyś powiedział, że decyzja o rzuceniu była najgłupszą jaka w życiu podjął, zaraz po tym jak postanowił zacząć palić.

Miarka się przebrała kiedy to drugiego dnia niepalenia powiedziałam do Witka, że już nie będę palić. Co usłyszałam? "Jak będę duży to też będę palił". 4.5 letnie dziecko... Serce mi stanęło, bo uświadomiłam sobie, że on widząc mnie palącą widzi, że robię coś przyjemnego, coś co sprawia mi radość. Nie chcę żeby tak to widział!

Poza wyżej wymienionymi znalazłam jeszcze kilka świetnych powodów i motywacji do tego, by skończyć z tym dziadostwem.

1. Od tej pory będę już tylko pachnieć cudownymi perfumami.

Pracuję w sklepie, obsługuję ludzi. Było mi wstyd kiedy wracałam z fajki smierdząca i od razu uderzał do mnie klient. Z jednej strony chcę ciągle dbać o renomę naszej marki, z drugiej bardzo nieprofesjonalnie smierdzę fajkami. Guma i tic taci odświeżają tylko oddech, smród na skórze i ubraniu pozostaje na długo.

Swoją drogą do kwoty wydanej na fajki powinnam doliczyć kasę wydaną na odświeżacze oddechu. Wyszłaby całkiem spora suma.

2. Moje samopoczucie się poprawi, kondycja wzmocni, skóra będzie piękna i lśniąca.

Byłam hipokrytką przez długi czas, sprawdzając składy kosmetyków, jedzenia, kupując tylko to co najbardziej naturalne, jednocześnie do tego samego koszyka wrzucając paczkę fajek.

Przez palenie skóra szybciej się starzeje, płuca mają słabą moc przez co ciężej się oddycha. Jeśli nie wierzysz spróbuj usiąść na podłodze i wziąć spokojny, głęboki oddech, następnie wstrzymaj go na kilka sekund i równie powoli wypuść powietrze. Łatwe? Oczywiście, że nie. Nawet jeśli Ci się udało to na pewno nie był to zdrowy, głęboki oddech.

Jeśli chcesz długo i zdrowo żyć musisz dobrze oddychać. To składowa, jedna z wielu części potrzebnych do tego. Zaburzajac jedną niszczysz cała resztę. Sypie się cały schemat.

A ja chcę być zdrowa i niezależna aż do śmierci. Chcę w pełni korzystać z życia do ostatnich jego chwil.

3. Co tydzień będę chodzić z Witkiem do kina, albo kupować nowe książki.

Kocham kino, uwielbiam książki. Chciałabym zarazić tym Witka. Teraz bez skrupułów bedę mogła się na tym skupić, bez wyrzutów sumienia, że nie starczy mi kasy do końca miesiąca.

Jeśli nie kino i książki to wycieczka za miasto, kosmetyczka, paznokcie, nowa płyta. Wszystko to co sprawia ogromną przyjemność i radość, a do tej pory szkoda mi było na to pieniędzy.

4. Już do końca życia będę mogła mówić o sobie "były palacz".

To brzmi strasznie. Jak "alkoholik". Tak łatwo wpadamy w ten system, dajemy się połknąć. Wydajemy tysiące, tracimy zdrowie, smierdzimy, nie dostając nic w zamian.

Nie chce tego. Wolę być byłym palaczem niż palaczem.

5. Papierosy nie uspokajają.

To głupi stereotyp nakręcony przez cały ten przemysł. Spróbuj w nerwowej sytuacji włożyć słuchawki w uszy i odpal swoją ulubioną piosenkę. To zajmie tyle samo czasu co wypalenie papierosa. Działa? Oczywiście że tak.

W ten sam sposób możesz zrobić 30 przysiadów, szybki spacer, czy cokolwiek innego. Papieros to tylko przyzwyczajenie, żaden uspokajacz.

6. Wyglądasz okropnie z papierosem w ustach.

Serio. Kobiety z fajką wyglądają okropnie. Nikt mi nie powie, że jest inaczej. Bez skrupułów paliłam wśród znajomych, ale już spadający na mnie wzrok obcych osób kiedy akurat palilam sprawiał, że było mi wstyd. I nie, nie przejmuję się zbytnio opinią innych ludzi. Jednak w tej kwestii za każdym razem czułam się skrępowana, czułam się niekomfortowo, że ktoś widzi jak palę.

Palenie nie jest ani trochę kobiece. Nie jest subtelne, nie jest ładne.

Jest okropne. I sprawia, że śmierdzisz.

7. Znika problem chowania się na imprezach plenerowych.

Mimo palenia miałam zawsze szacunek do ludzi, nigdy nie paliłam idąc po mieście kiedy ktoś szedł za mną, nigdy nie paliłam w pobliżu dzieci, nigdy nie paliłam komuś przy jedzeniu. To co denerowało i spinało mnie bardzo to imprezy plenerowe. Zawsze szukałam odludnego miejsca, żeby w spokoju zapalić, a i tak zawsze znalazł się ktoś rzucający na mnie posępne spojrzenie.

Dzisiaj byłam na jednej z takich imprez. Obserwowałam kobietę palacą między mijającymi ją ludźmi. Może się mylę, ale była wyraźnie skrępowana tą sytuacją. Współczułam jej, jednocześnie niesłychanie fajnie było myśleć, że mnie ten problem już NIE DOTYCZY.

8. Znika kac moralny.

Nerwica na stałe zamieszkała we mnie. Razem z kacem moralnym. To taki gość, który pojawia się u mnie zawsze wtedy kiedy zrobię coś, co nie jest zgodne z moją wizją normalnego, dobrego życia. Pojawia się kiedy krzyczę na dziecko, kiedy odkładam coś na następny dzień i w wielu innych sytuacjach, ale przede wszystkim wtedy kiedy palę fajki.

To chyba mój najlepszy motywator. Szczerze, z całego serca nienawidzę kaca moralnego.


***

Gdyby dziesięć lat temu ktoś mądrzejszy ode mnie powiedziałby mi to wszystko, pewnie wcale nie zaczęłabym palić. Albo szybko uświadomiłabym sobie, że to głupota. Niestety wtedy nikt tego nie zrobił.

środa, 2 listopada 2016

Nie ma Boga są klony

Po publikacji poprzedniego posta życie kazało mi w ekspresowym tempie pozmieniać priorytety... a może nie tyle co pozmieniać, ale przesortować i poukładać w odpowiedniej kolejności.

Zadziwiające. Zadziwiające i smutne trochę, że człowiek potrzebuje kryzysu, kłótni, problemów, żeby uświadomić sobie co w życiu ważne.

Ilu przygnębionych i smutnych ludzi chodzi po świecie tylko dlatego, że idą w złym kierunku. W kierunku nadanym przez hajs, opinie innych ludzi - w większości gówno warte opinie, pogoń za tym co akurat modne.

Jakim byłam od rana wściekłym człowiekiem, bo dzień wcześniej nie wstawiłam prania i musiałam ubrać bluzkę, która nie pasowała do spodni.

Jak bardzo źle czułam się w swoim ciele w towarzystwie szczupłych koleżanek. Koleżanek, które zdąrzyły się przed wyjściem z domu pomalować, bo ja akurat nie. Bo zanim wyszłam z domu jedną ręką wycierałam z podłogi rozlane mleko, a drugą kończyłam obiad.

I mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Wszystkie te parszywe uczucia siedziały we mnie, "bo co ludzie powiedzą".

Moja wiara bądź niewiara w Boga nadal nie jest określona, ale usłyszałam kiedyś mądre słowa. Wszyscy kiedyś umrzemy i jeśli Bóg faktycznie istnieje to w ostateczności nasze życie będzie sprawą tylko między nami a Bogiem. Nikt nie stanie przed nim za nas, nikt nie będzie się za nas tłumaczył.

No więc pierdolę to. Teraz wychodzę na balkon i krzyczę jeśli mam na to ochotę. Jeśli mam ochotę to idę do baru i się upijam, a w konsekwencji następnego dnia leczę kaca zamiast zastanawiać się co myślą o mnie sąsiedzi. Jem z dzieckiem lody w środku zimy, a komentarze, że co ze mnie za matka wpuszczam jednym uchem, żeby od razu wypuścić drugim.

Kiedyś wszystko wydawało mi się prostsze, mniej skomplikowane. Niestety dorosłość nie jest ani prosta, ani nieskomplikowana. Po co więc to sobie dodatkowo utrudniać?

poniedziałek, 17 października 2016

Życie weryfikuje

Witka dopadła ospa. Szybko, mało krost, brak innych objawów towarzyszących. Lubię takie choróbska. Są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze i tym razem praca musi na mnie poczekać, bo my się kisimy w domu.

Dziecko ogląda bajki, bo przecież choroba to taki czas kiedy dziecku wszystko wolno... zaraz, zaraz. Czy w takim razie to nie jest tak, że on jest chory cały czas? No a kiedy dziecko ogląda bajki, matka ma czas na kawę.

Życie mocno weryfikuje. Okazujesz się być kompletnie niesłowna kiedy po raz kolejny mówisz sobie "od jutra ćwiczę"... bo tak serio, czy jest jakiś określony czas kiedy dodatkowe kilogramy można tłumaczyć ciążą i porodem? Kawa, na którą wydajesz kupę hajsu, (bo przecież jak już pić kawę to tylko tę idealną) okazuje się być całkiem przeciętną, że aż posłodzić trzeba. Twój cały eko plan na życie dziecka okazuje się ssać, bo Twoje dziecko nie chce jeść kiełków, a przecież czymś poza powietrzem żywić się musi.

Ale to wszystko nic.

Moje nadmiarowe kilogramy, są nadal Moimi kilogramami. Moje nie-eko dziecko, jest nadal Moim dzieckiem. Moją kiepską kawę można przerobić na mrożoną i już okazuje się całkiem smaczna. (zdanie o ćwiczeniach ominięte celowo)

Robi się niefajnie, kiedy okazuje się, że kompletnie nie znasz ludzi, z którymi żyjesz na co dzień. Że ludzie, którymi się otaczasz, nie są tymi, kim myślałaś że są. Że ludzie, z którymi dzielisz wspólne życie, tak naprawdę pod przykrywką tej wspólnoty prowadzą swój dziwny, niezrozumiały, samodzielny tryb.

Pustka w głowie.












sobota, 15 listopada 2014

Retrospekcja: 90',00'

Urodziłam się w 1990 roku. Teoretycznie to całkiem niedawno (tata nadal nazywa mnie, jakże pieszczotliwie: "gówniaro"). Jednak obserwując ówczesną młodzież, niewiele młodszą ode mnie, czasem mam wrażenie, że to całe wieki temu.
Zdumiewające jest jak wiele rzeczy sobie człowiek przypomina, kiedy dorabia się własnego dziecka. Przy okazji wczorajszego przeglądu zdjęć wszelkiej treści z dzieciństwa, przypomniało mi się kilka rzeczy, które zawsze na zawsze nieodzownie z dzieciństwem kojarzyć mi się będą. Oto i one:

Muzyka!


Drogie Panie. Doskonale wiem, że się właśnie uśmiechnęłyście. No bo która nie była namiętnie zafascynowana owym panem? Tak, tak moi drodzy, to on! Peter Andre. Znam tylko jedną (w/w) piosenkę jego autorstwa, a właściwie wykonania i gdybym go teraz spotkała na ulicy pewnie nawet nie rzuciłabym okiem, no ale 15 lat temu? Jako 10letnia gówniara? Kogo wtedy nie pociągały te 'seksowne' ruchy w wodzie? Klata nasmarowana oliwką, łańcuch na szyi... tak, to było to. Aha, Peter Andre był piosenkarzem jakby co... tylko jakie to ma znaczenie?

Było też Just 5 i ich sny kolorowe, była Britney Spears, która znowu to zrobiła.


Do końca życia będę żałować, że pozwoliłam mamie wyrzucić zabawki, którymi się kiedyś bawiłam. Razem z sąsiadką z czwartego piętra potrafiłyśmy godzinami siedzieć na kocu i bawić się lalkami Barbie (kiedy nie było pogody koc rozkładałyśmy na klatce schodowej, więc przy okazji dawałyśmy sąsiadom darmową lekcję wychowania fizycznego, bo nieustannie musieli nad nami przeskakiwać - nikt nas wtedy jednak nie opieprzył). Robiłyśmy szafki nocne z pudełek po zapałkach, szyłyśmy ciuszki, jeździłyśmy niewidzialnymi samochodami na imprezy po poręczach (niejednokrotnie popełniając samobójstwo nasze lalki skakały z czwartego piętra na parter) i nigdy przenigdy nie zdarzyło się nam zgubić tych maleńkich bucików, których pilnowałyśmy jak oka w głowie.

(Przez moment miałam ochotę porównać lalki z mojego dzieciństwa z dzisiejszymi, ale jednak będzie to post wspomnieniowy, relaksujący i spokojny, bez nerwów i wyzwisk).


Nie uwierzę, że którykolwiek z 24, 25latków nie jarał się kiedyś na maksa Beverly Hills. Tak samo nie uwierzę, że Luke Perry mógł się wtedy nie podobać którejkolwiek dziewczynie. Wiecie ile on ma teraz lat?!


W każdy poniedziałek po weekendzie niezmiennie najlepszą zabawą w zerówce była zabawa w Czarodziejki z księżyca. Niezmiennie moją ulubioną była Ami Mizuno, czarodziejka z Merkurego i niezmiennie toczyła się między nami walka o kolegę, który bawił się z nami i zawsze był Mamoru Chiba. Kocham tę... bajkę?

Była też czarownica Sabrina i jej czarny, dziwny kot, było Power Rangers, Rower Błażeja, Yattaman.

No i oczywiście nałogowo oglądany Titanic... przepraszam. Nałogowo oglądany Leonardo w Titanicu.



Kto nie pił choć raz? Towarzyszyła nam wieczna kłótnia o to, który smak najepszy i hałas 'pykających' nakrętek. No to frugo.


Co się kupowało na dłuższą podróż maluchem na wakacje? Zapas baterii do Game Boya. Każdy miał, każdy grał. Ja najczęściej w czołgi.


Oczywiście Harry Potter. Właśnie jestem w trakcie ponownego czytania i oglądania filmów. Kocham, uwielbiam, ubóstwiam. Miałam 10 lat kiedy pojawiła się pierwsza książka, byłam więc w tym samym wieku co Harry. Ulubione książki mojego dzieciństwa. W niesamowity sposób przenosiły mnie zawsze do świata magii. Wyobrażałam sobie, że jestem jedną z uczennic i wyrywam Malfoya. Często nie spałam po nocach, żeby przeczytać 'jeszcze kilka stron'. Zdecydowanie przeczytam swojemu dziecku i polecam każdemu.


Karteczki! Czy teraz też się je zbiera? Wydaje mi się, że dla 'dzisiejszych' dzieciaków to musiałoby być bardzo nudne. Chciałabym się mylić. Tak czy siak potrafiłam wydać wszystkie oszczędności na nowy zestaw karteczek, a potem przeglądać segregator godzinami. To kolejna rzecz, której już nie mam i bardzo tego żałuję.

Złote myśli!

Poza karteczkami zbierałam też figurki z Kinder niespodzianki (weź te setki figurek powycieraj potem z kurzu!), karty telefoniczne i kapsle od butelek po piwie, bo w coś trzeba było na osiedlu grać.


Pamiętacie pierdzące bomby? Albo sznurek, który się niby przeciągało przez ucho? To były najlepsze dodatki do gazet dla dzieci ever.


Czy ktoś wie co wyrosło z Kulfona? Takich bajek było mnóstwo. Była Pszczółka Maja, były Smerfy, były Gumisie, był Kuba Guzik i wiele innych, których tytułów już nawet nie pamiętam. Swoją drogą od kilku lat próbuję sobie przypomnieć tytuł pewnej bajki, może ktoś z Was oglądał i ma pamięć lepszą niż ja. Pamiętam tylko, że bohaterami były małe misie, które przechodziły przez malutkie drzwiczki w drzewie (chyba rzucały na nie jakieś zaklęcie i z malutkich drzwi dla myszki rosły do normalnych wymiarów) do jakiegoś lepszego, magicznego świata?


Pamiętacie? No to było jakieś mistrzostwo świata! Zawsze chciałam wziąć udział... właściwie czemu nie wzięłam?


Oooooch małe słodkie robaczki! Tamago po japońsku to jajko. Wiedzieliście? Teraz, kiedy już lata minęły, przyznaję się, że z premedytacją je głodziłam, nie myłam i nie dawałam wody. Bo tak lubiłam jak umierały i rodziły się na nowo! Cóż... Oczywiście przeciwnicy uważali, że to zło wcielone, bo w prawdziwym życiu nie da się wielokrotnie reanimować psa czy kota i oczywiście miało to źle wpływać na dzieci. Tamagotchi jednak było i minęło, a mnie krzywdy nie zrobiło.

Był też Pegasus. Muszę go kiedyś kupić i ponapitalać w Tetrisa, Kontrę i Żółwie Ninja. Były lodowe pałeczki wodne, które były na maksa ohydne, a jednak jedyne w swoim rodzaju. W końcu to jedyne lody, które kosztowały 20 groszy i można je było kupować garściami, a potem rozdawać koleżankom. Była pachnąca wata cukrowa i lody na gałki z pralki. 

Ah! Ile bym dała, żeby chociaż na tydzień cofnąć się o jakieś 15 lat i znowu pobiegać po osiedlu za lodziarzem, pograć w golasa i zbudować bazę w lesie. Czas leci zdecydowanie za szybko, a dzieciaki tracą teraz dzieciństwo na dorosłych zabawach i przy dorosłych gadżetach. Kiedyś zamiast dzwonić po kumpla biegło się pod jego balkon i darło ryja tak długo, aż w końcu jakiś jego sąsiad przez ścianę krzyczał, żebyśmy spieprzali. Zamiast fejsa siedziało się na trzepaku i machało włosami w piachu robiąc fikołki. Selfie się nie robiło, bo zwyczajnie nie było czym. W zamian za to biegaliśmy całymi dniami po osiedlu, a obiad często jedliśmy odgrzewany, bo nie było innego sposobu, żeby nas ściągnąć do domu jak tylko wyjść na balkon i krzyczeć. Oczywiście nigdy tego nie słyszeliśmy, bo najlepsze zabawy odbywały się w lesie i generalnie z dala od bloku. Wieczorami siedzieliśmy na ławce i opowiadaliśmy sobie straszne historie, żeby potem z obsranymi gaciami, z prędkością światła wbiegać po schodach do domu.

Mogłabym tak wspominać godzinami, ale nikt by tego nie przeczytał. Ciekawa jestem Waszych wspomnień z dzieciństwa, bośmy w różnym wieku i różne rzeczy nas kiedyś kręciły.


Post pisany z małą pomocą Bartka Koziczyńskiego i jego "333 popkultowych rzeczy... Lat 90."

niedziela, 9 listopada 2014

Historie łóżkowe

Znam może jedną osobę, która kładzie się do łóżka razem z dzieckiem. Ja tak nie robię. Kalafiorek zasypia, a matka jeszcze kupę czasu robi dziwne rzeczy, zamiast się położyć jak normalny człowiek, a potem rano oczy na zapałki, bo z dzieckiem przecież bawić się trzeba. O szóstej rano. I nie, że dajesz dziecku zabawki i przymykasz jedno oko i dosypiasz dziesięć minut (drugim okiem cały czas obserwujesz). Kalafiorek chce tańczyć, walić głową w kaloryfer, zjadać kapcie i grzebać w kontaktach. No nie dośpisz choćbyś się bardzo starała. No, ale do rzeczy.

Wyobraź sobie, że po całym dniu, gdzieś blisko północy kładziesz się do łóżka. Nie dlatego, że chce Ci się spać, bo wcale Ci się nie chce, ale dlatego, że w końcu by wypadało. W końcu jutro też jest dzień i jutro też będę miała aktywne od rana dziecko. Warto więc byłoby chociaż chwilę pospać. Oczywiście oczy osiągają rozmiar pięciozłotówek, a ja wtedy zaczynam myśleć o jutrzejszym obiedzie, zeszłorocznym śniegu, wakacjach za dziesięć lat, niepodlanych kwiatach na parapecie, a to wszystko, specjalnie dla mnie, z cudowną piosenką w tle, której nienawidzę, a która siedzi mi w głowie od rana. Znasz to?
Przychodzi jednak moment kiedy moje powieki robią się ciężkie, leżę w ulubionej pozycji z kolanem pod brodą i czuję, że w końcu zasypiam. I wtedy się zaczyna.
Niemąż posiada dziwną umiejętność, którą również chciałabym posiąść, niestety nie było mi dane. Kładzie się do łóżka, zamyka oczy i śpi. Po trzech minutach chrapie na całego. Walę go więc raz, drugi, trzeci, żeby się w końcu z łaski swojej odwrócił na bok. Próbowaliście kiedyś wymusić na świeżo wybudzonym ze snu mężczyźnie jakąkolwiek czynność? Nawet najprostszą jaką jest odwrócenie się na bok? Nie? To spróbujcie. Życzę powodzenia. Zazwyczaj wtedy mówi coś do mnie w niezrozumiałym języku, a rano nie pamięta nic i twierdzi, że mu wmawiam.
Kiedy w końcu wygrywam w walce o ciszę nocną i znowu zamykam oczy do gry wkracza Pies. Ten to w ogóle jest mistrzem w spaniu o obudzić go kiedy coś mu się śni to nieproste zadanie. Zaczyna się od trzepotania ogonem we wszystkie strony. To jeszcze jestem w stanie przeżyć. Potem dochodzą różne dziwne jęki, stęki i mruki. Otwieram więc oczy, szturcham go raz, drugi i trzeci, aż w końcu podnosi to swoje chude dupsko i patrząc na mnie spod byka wchodzi pod kołdrę. Oczywiście kładzie się między moimi nogami, jakby mało miejsca było w naszym wielkim łóżku.
Cisza. Zasypiam. W między czasie jeszcze parę razy walę Niemęża, bo notorycznie próbuje odwrócić się twarzą w moją stronę, co by mi jeszcze trochę pochrapać. Po godzinnej walce zwyciężam. Och, co za przyjemne uczucie! I wtedy wkracza do akcji Kalafior. Zaczyna stękać, więc wstaję i wkładam smoka do małego pyszczka. Szybko się kładę i zamykam oczy. Akcja powtarza się jakieś piętnaście razy, a ja ciągle wstaję i wpycham tego smoka z nadzieją, że w końcu przestanie go wypluwać. Ostatecznie po przegranej walce wstaję, idę do kuchni i robię mleko. Niemąż i Pies nadal śpią, chociaż podejrzewam, że ten pierwszy często w takim momencie po prostu udaje. Bezczelny.
Kiedy cała walka dobiega końca, dziecko w końcu zasypia ponownie, Niemąż przestaje chrapać i machać na oślep rękami przed moją twarzą, a Pies znajduje sobie miejsce w najdalszym skrawku łóżka jest godzina późna. Zdecydowanie za późna, żeby się wyspać.
I tak to trwa już prawie dziewięć miesięcy. Tak więc: Kobieto! Jeśli jesteś w pierwszej ciąży, nie wahaj się i nie zastanawiaj tylko idź do lekarza po zwolnienie i wyśpij się na zapas. Mówią, że się nie da. Może i się nie da, ale czasy w których można gnić w łóżku do 13-tej, potem wstać, umyć gary, zrobić obiad i znowu się położyć, miną bezpowrotnie z dniem Twojego porodu. Potem już jest tylko gorzej. Naprawdę.
Niecierpliwie czekam na czasy kiedy to moje dziecko będzie ciężko wyciągnąć z łóżka. Wtedy ja będę już stara, nie będę potrzebować więcej niż 5 godzin snu. Odwdzięczę się. Oj odwdzięczę!

czwartek, 6 listopada 2014

Telewizor? Co to takiego?

Jakiś czas temu nawalił nam telewizor. No dobra, zepsuliśmy drania. Ale od początku: ów telewizor fundnęła nam babiczka jako prezent na nową chatę. Jak każdy pospolity Polak pięknie powiesiliśmy go na samym środku ściany. No nic tylko wchodzić do pokoju i zachwycać się tym cudem techniki. Kanałów mieliśmy aż trzydzieści, z czego dwadzieścia w ogóle nie do zniesienia. Te znośne dziesięć czasem oglądaliśmy, ale bez jakiejś spiny, że człowiek ledwo z łóżka wstaje, jedno oko na wschód, drugie na zachód, a włosy to w ogóle we wszystkie strony świata. Do czajnika trafić nie może żeby kawę zrobić, ale gdzie pilot leży to wszyscy wiedzą i z zamkniętymi oczyma trafiają. O nie, nie. Nie u nas. U nas jest porządny dom. No więc jak to na porządny dom przystało oglądaliśmy czasem "Na Wspólnej" i wszystkie następujące po owym serialu programy, aż do godziny 23.30. Poza tym czasem dla rozluźnienia atmosfery po tych jakże ciężkich tefałenowskich programach dla ambitnych przełączaliśmy na inny kanał, co by solidną dawkę muzyki disco polo zażyć. Jak na porządną rodzinę przystało, raz na jakiś czas (pozwólcie, że dokładne terminy zachowam dla siebie) z niemężem mieliśmy ochotę obejrzeć jakieś niezłe hard porno, ale wybierając z tych trzydziestu kanałów mogliśmy sobie co najwyżej popatrzeć na panie w bikini stojące przy tablicy niezdarnie pobazgranej markerem, które przepięknymi uśmiechami namawiały tych z drugiej strony żeby zadzwonili, bo na pewno wiedzą jakie rozwiązanie trzymają w kopercie. Zadaniem było zazwyczaj wymyślenie imienia żeńskiego zawierającego literę "A". Doprawdy. Rzadko, bo rzadko (ale jednak!) zdarzało się trafić na jakiś super film. Na przykład Seksmisja po raz setny, Uwolnić Orkę po raz sto pięćdziesiąty czy Kevin. Nie wiem który raz z kolei. Ostatecznie, zrezygnowani, ograniczyliśmy się do używania telewizora jako hipnotyzera dziecka. Są takie chwile w życiu, kiedy człowiek chce być sam na sam tylko ze sobą. [Przyszłym matkom życzę powodzenia w korzystaniu z toalety mając w domu półroczne dziecko.] Tak więc ile razy chciałam się wysikać, włączałam Eskę (to jedyny kanał muzyczny jaki posiadaliśmy) i miałam 3 (słownie: trzy) minuty tylko dla siebie. Och, co za ulga!

W końcu telewizor umarł. Śmiercią nienaturalną. Niemąż, ambitny bohater* w naszym domu, przymierzał się do podłączania głośników rok. W końcu udało się owe działania podjąć (eureka!). Oczywiście ja, jako główny bohater w naszym domu, byłam mu niezbędna. Do trzymania telewizora. Współpraca nasza zakończyła się klęską. Dwa nowe kable podłączone, ale coś poszło nie tak. No włączam 'on' na pilocie i dupa.

Nie oszukujmy się - który bohater naprawia takie błahostki od ręki? "Jutro" jest zawsze bardziej odpowiednie. I tak w naszym przypadku "jutro" przeciągnęło się o miesiąc, aż w końcu doszliśmy do cudownego wniosku, że telewizor nam wcale niepotrzebny. Wręcz przeciwnie - jest bardzo miło i przyjemnie kiedy od rana nikt nie trąbi, że Pieńkowskiej nie ma już w śniadaniówce, że Cichopek obcięła włosy i że kolejny polityk zasnął w Sejmie. W zamian za to nadrabiam zaległości książkowe i co najcudowniejsze Niemąż również zaczął czytać.

Do tej pory przez cztery lata widziałam go z jedną książką, no ale który facet nie przeczytałby "Dziennika nimfomanki"? Aż tu nagle sam(!), bez proszenia sięgnął po książkę! Cud! Tak więc czytamy, czytamy i jeszcze raz czytamy.

A na telewizor plan jest taki, żeby go przewiesić na inną ścianę, bo chciał nie chciał nadal jest potrzebny. Kobieto, zapamiętaj! Z Fifą się nie dyskutuje, z Fifą nie masz szans, Fifa musi być. Tak więc nasz cud techniki będzie służył jako czasoumilacz do grania dla Niemęża i do odchudzania... dla mnie.

Po tym miesięcznym odwyku od telewizora dochodzę do wniosku, że gdybyśmy wprowadzali się jeszcze raz to za te pieniądze kupiłabym sobie nową pralkę. Oj tak, marzy mi się nowa pralka, bo o czym innym może marzyć kura domowa Matka Polka?

* bohater drugoplanowy

Co nabrało dla mnie sensu w roku 2018